„Dziwny jest ten świat”. Tak, tak. Znowu jak bumerang. Powraca ta myśl, że życie jest ciężkie. Trudne. Ale bycie nieszczęśliwym na szczęście ma jedną dobrą stronę – nie jest obowiązkowe. Więc do góry głowa. Kierunek - dobrodziejstwa świata. Nie ciężary. „Dopóki piłka w grze”...
To, co? Jakiś uśmiech!? Tyle razy słyszałam, jak ważny jest on na twarzy. Niezadowolona mina powoduje wprawienie w ruch aż siedemdziesięciu dwóch mięśni. Uśmiech tylko czternaście. W sytuacjach mniej komfortowych warto o tym pomyśleć. I długo się nie przemęczać:)Migają obrazki. Ostojada. Twarze. Radość ludzi, dawania. I wspominam legendarną już radość Matki Teresy, która mówiła: „Prawdziwa świętość polega na wykonywaniu Bożej woli z uśmiechem.” Ktoś ją kiedyś obserwował, niosącą pomoc ludziom na cuchnących ulicach Kalkuty.
I zauważył, że nigdy nie spotkał nikogo tak radosnego. Zapytał ją:
- Jak siostra może wykonywać tę okropną robotę?
- Okropną robotę? – zdziwiła się – Co pan ma na myśli? Przecież spotkał mnie ogromny zaszczyt. W namacalny sposób służę mojemu Panu.
Praktyczne sposoby na podtrzymanie w sobie, mimo wszystko, radości i dobrych uczuć? Moje są takie: koncentracja na dobrych stronach życia, życie „tu i teraz” oraz służba innym.
I znowu. Pstryk. Wyłączam kanały codzienności. Skoro świt – jeziorko. Leżę pod gołym niebem. Wsłuchuję się w głosy natury. Harmonia dźwięków. Gwarne ptactwo. Wdzięczne, radosne trele. Łagodnie narasta w przestrzeni relaksujący, dźwiękowy pejzaż. A tu nagle jakieś "kuku".I rechotanie w trzcinach:)
Wewnętrzny zegar bije spokojnym rytmem. Słońce. Jest! Przyjemne i mocne. Jednakowe. Dla wędkarzy. Nurkującej perkozy. Rybitwy, gdzieś z góry polujacej, choćby na "żywca" ledwie już żywego. I szczupaka w przeźroczystej toni, co burzy ciszę wody. I dla mnie.
I kompozycja czasu. Natury. Rozłożyste, wiotkie wierzby. Położone, przygięte na lustro wody. Gałęzie i liście, co muskają bezwietrzną taflę. Połyskliwą, mrugającą wodę. I podtopione kępki, młode pędy. Rosną pochylone. Do wschodu słońca. Nadzieją są zielone. I błękitnawe, jak odbicie nieba.
Źdźbła trawy pachną soczyście. Oddycha nagrzana ziemia. Migotliwe promyki splątane, kolorowe. Połyskuje wszystko! Widzę! Barwy słońca.
Świat na innych obrotach. Rozkołysany w słońcu. Przyjazny. Prawdziwy. Bliski. Dla nas. Tak dobrze się tu czuję. W zgodzie. W rytmie. W połączeniu...
Pod brzózką biały stolik. Westfalski koszyk. I prowiant. Ach, jak smakuje śniadanie! Zwykła bułka. I ser z dziurami. Masło, świeży ogórek. I sól i jajka. Tak po prostu.
Lekki powiew. Szumią. Brzozy, olchy, dębina. Jak echo powracają roziskrzone fale. Muskają ciepłą ziemię. Grają na strunach pobudzonej, skąpanej w słońcu bosej stopy. Oddycham całym ciałem. Rozkołysana w obłokach, wtulam się w barwy. Rozsmakowuję energię i zapachy matki ziemi.Wracam. Asfaltową, tłoczną. Znowu pędzę. W schludnym ubraniu, zgrabnych butach. W zbiorowym galopie. Przemierzam bezkres. Namacalny. Widzialny – niewidzialny. Już w pół oddechu. Bez zatrzymania. W zawieszeniu. A gdzieś głęboko w samym sercu oka jedna połyskliwa łza...
Komentarze:
Brak komentarzy